11 lis 2013

Tak się zgina

dziób pingwina.
źródło: memy.pl
Ale nie o pingwina i jego dziób chodzi.

Tym razem przyczepię się o zaginanie kartek w książkach. 
Nożeszkurde! Pozaginane kartki w książce naprawdę nie wyglądają fajnie. Szczególnie jeśli są to MOJE książki.

24 paź 2013

Wącham książki

Uwielbiam zapach książek.... szczególnie, gdy pachną drukiem i nowością (może niekoniecznie w sensie wydawniczym ;) ).

Polacy nie czytają książek. W ogóle albo prawie wogule.
Bo tekst składający się z trzech stron (  ) czy album ze zdjęciami, liczy się średnio. Albo wcale.
Wolimy obrazki, nie tekst.

Sama osobiście lubię książki. Lubię je mieć. I wąchać. Taki mały zboczeniec ze mnie, a wszelakie perwersje są ostatnio na czasie.
Z czytaniem bywa różnie, bo podobnie jak 38 milionów innych Polaków, uskarżam się na chroniczny brak czasu. I pewnie jako jedna z (nie)wielu - lenistwo.
Jednak od pewnego czasu staram się to zmienić i sukcesywnie podnoszę statystyki, przy okazji zapychając półki w mieszkaniu, i jednocześnie tworząc na ścianie warstwę pochłaniającą dźwięki wydobywające się z mieszkania stukniętej sąsiadki. Człowiek nawet nie miał pojęcia, ileż to pożytku płynie z samych książek. Nie mówiąc już o ich czytaniu.
Do rzeczy.
Jako że nie mogę się zebrać, aby napisać coś mniej lub bardziej sensownego o górach (które w tym roku kompletnie się nie udały, mam focha), pochwalę się moimi nie-górsko-tematycznymi nabytkami.
A jest ich aż dwa, i to dzięki wymienionym punktom za wypełnianie przygłupich ankiet.
Tak się ucieszyłam, że za punkty uzbierane w ciągu zaledwie sześciu miesięcy, mogłam sobie pozwolić na zakupowe szaleństwo, że nie zdążyłam ich nawet przejrzeć. Zaledwie wczoraj mój pan mąż przyniósł je z punktu odbioru, i nie mam zielonego pojęcia jakie one są. Choć oczywistym jest że pachną.

prl jak dawniej się żyło, książka, czarna wołga

Jak to drzewiej (za komuny) bywało. Słysząc raz po raz westchnienia społeczeństwa, jak to "za komuny było lepiej", bo na półkach było nic i ocet, ale paradoksalnie każdy wszystko miał (wyczekane lub spod lady), a że nie dane mi było do końca doświadczyć ówczesnych cudów, postanowiłam zweryfikować swoją wiedzę i niesamowite historie opowiadane przez rodzicielkę. Dlatego wybór padł na
"PRL jak cudownie się żyło!" (Wiesław Kot)
Przeglądając pobieżnie, to co autor przelał na papier, z całą pewnością mogę powiedzieć, że książka nie została napisana śmiertelnie poważnie. W całkiem zabawny sposób porusza aspekty życia w czasach PRL: kulturę, zwyczaje, kuchnię czy życie codziennie. I są obrazki!
Ale czy rzeczywiście było do śmiechu? ;)

"Literaci do piór, studenci do nauki, pasta do zębów!"

Pozostając nadal w temacie i chcąc dogodzić Lubemu, coby mu się nie nudziło w drodze do pracy, dokupiłamwybrałam czarną wołgę.
Czarna wołga. Kryminalna historia PRL (Przemysław Semczuk)
Jest to zbiór historii kryminalnych, które wydarzyły się w czasach PRL i bulwersowały opinię publiczną, choć ta miała się o nich nigdy nie dowiedzieć. Autor nie tylko przejrzał w tajne dokumenty, ale także dotarł do byłych przestępców. Każdy rozdział książki, jest oddzielną sprawą, którą mniej lub bardziej udało się rozwikłać.

Hasło na dziś:
Nie bądź wtórnym analfabetą. Weź książkę w dłoń.
i przeczytaj.

2 paź 2013

O odmianie nazwisk na zaproszeniach ślubnych

Natchniona, czy też może raczej zmuszana przez życie i duszę techniczno-praktyczną, przy okazji tworzenia własnych zaproszeń na swój własny ślub, postanowiłam dosłownie głębiej przyjrzeć się temu tematowi.
A nawet więcej! Podzielić się się tym ze światem. Tak więc:


Hello world! :)



A więc odmieniać te nazwiska na zaproszeniach, czy nie odmieniać?

Pierwszym problemem, przed którym stają przyszli Państwo Młodzi, zaraz po wyborze sukni, garnituru, wiązanki, sali weselnej, grajków, i pierdyliarda innych spraw, również po wyborze samego wzoru zaproszeń ślubnych i czcionki, jaką owo zaproszenie powinno zostać wypisane, jest przedstawienie organowi tworzącemu zaproszenia - listy gości. Najlepiej z odmienioną formą nazwisk.
Dlaczegóżto?
Ponieważ w tym miejscu zaczynają się schody, które potrafią napsuć krwi człowiekowi.

Niejednokrotnie, pomimo dużej ilości dyplomów i pokończonych kursów, naprawdę wiele osób nie ma świadomości, że wszystkie, ale to wszystkie nazwiska polskie, na zaproszeniach ślubnych, powinno się odmienić. I bynajmniej nie chodzi tu wyłącznie o nazwiska zakończone na -ska, -ski.

Wzorzec odmiany nazwisk ma ułatwić nam życie przy wypisywaniu zaproszeń ślubnych, nie tracąc czasu na zastanawianie się, czy wujostwo Czub obrazi się za Czubów.

Słownik języka polskiego twierdzi, iż
Ogólne zalecenie dotyczące odmiany nazwisk polskich i obcych jest następujące: jeśli tylko jest możliwe przyporządkowanie nazwiska jakiemuś wzorcowi odmiany, należy je odmieniać.
proste?
No nie do końca. Dla mnie samej zapis jest ten niejasny i niewiele mi mówi. Jaki do jasnej &%@#^! jest ten wzorzec odmiany?

W liczbie mnogiej - bo taka odmiana na zaproszeniach ślubnych pojawia się najczęściej, nazwiska zakończone na -ska, -ski, odmienia się "bez udziwnień": Kowalski - Kowalskich, Dąbrowski - Dąbrowskich itd.
W pozostałych przypadkach, (cały czas chodzi o liczbę mnogą!) - poprzez dodanie do nazwiska końcówki -ów
np. Nowak - Nowaków, Sitko - Sitków, Radek - Radków, Szprot - Szprotów, Rączka - Rączków,  Mucha - Muchów - nawet jeśli brzmi głupio.
ALE zapraszając państwo o nazwisku Kozioł czy Kocioł - zapraszam Koziołów (nie Kozłów) / Kociołów (nie Kotłów)

w liczbie pojedynczej, odmieniają się wszystkie nazwiska żeńskie zakończone na -a np. Budna - Budnę (normalnie, przez przypadki), Mucha - Muchę
wyjątkiem są nazwiska zakończone na spółgłoskę lub -i, -y, -o, -e
np. Fredro - Annę Fredro (nie Fredrę), Witkiewicz - Annę Witkiewicz, Dante - Annę Dante
Mężczyźni mają lepiej, ponieważ ich nazwiska w liczbie mnogiej w zasadzie odmienia się wszystkie:
Jana Budnę, Olka Fredrę, S. Witkiewicza i pana Dantego


Szanujmy język polski, nie powielajmy błędów (nie odmienia się, bo tak!)
Czy uświadamiać językowo innych?
Ja - zapraszając na swój ślub, stawiam na poprawność gramatyczną.
Niech się obrażają.

23 wrz 2013

Pograjmy w Ingress

Coś dla noobów i nołlajfów. Czy aby na pewno?

Pomimo tego, że absolutnie nie jestem typem gracza - moja wiedza i umiejętności grania w gry komputerowe kończą się na trzeciej części Heroes Might and Magic oraz urządzaniu mieszkań Simsom, to przyznam się, że z niemałym zafascynowaniem zaiwaniam z telefonem w ręku, przejmując portale i stawiając rezonatory w Ingressie.
Ingress

A cóż to takiego ten Ingress?
Ingress jest wieloosobową grą internetową, która rozgrywa się w czasie rzeczywistym (rzeczywistość rozszerzona). Wykorzystuje ona wszelkie dobrodziejstwa wujka Googla, tak więc póki co, działa tylko na tych super-mądrych telefonach z systemem zielonego robocika.
Rozgrywka, najogólniej mówiąc, polega na ustawianiu i przejmowaniu (hackowaniu) portali w miejscach publicznych, gdzie znajdują się ciekawe elementy: stare budynki, murale, tablice pamiątkowe, a także kościoły czy rzeźby, i późniejsze łączenie (linkowanie) ich w trójkąty, które stworzą pola kontrolne (control fields) naszego koloru. Linki między portalami mogą wynosić od kilku metrów do kilku, czy nawet kilkuset kilometrów, co jest oczywiście uzależnione od poziomu, który udało nam się wbić od momentu zainstalowania gry na telefonie. Hackowanie swoich i obcych portali, spowoduje, że dostaniemy wiele cennych przedmiotów, takich jak Portal Keys (potrzebne do linkowania), Rezonatory (do zabezpieczania swoich portali) , XMP Bursters (do atakowania cudzych), Portal Shields (osłony portali) i Media (a to nie wiem po co :P ).
Zaportalowana Warszawa
Rusz tyłek!
Szkopuł w tym, że gracz musi być fizycznie w pobliżu obiektów na mapie, aby wejść w jakiekolwiek interakcje z portalami. Nie ma leżenia na kanapie, czy gnicia w pokoju przed komputerem. My z naszym telefonikiem w dłoni, jesteśmy przedstawieni na mapie jako mała strzałka w centrum 40-metrowego okręgu, stanowiący obwód, w którym mamy możliwość bezpośredniej interakcji. Jak w dżipiesie.
W międzyczasie musimy zbierać Energię XM (exotic matter), która jest rozrzucona po całej okolicy, w postaci małych świecących cząstek, ponieważ tracimy ją w czasie wykonywania wszelkich czynności w Ingressie.
Aleosochozi?

Zaraz po pierwszym uruchomieniu Ingress, należy wybrać frakcję, którą chce się grać. Zieloną lub niebieską. Co kto woli. Frakcja zielona tzw. the Enlightened - najeźdźcy, którzy chcą szerzyć mądrość i oświecenie (o lol).  Niebiescy - ruch oporu (the Resistance), którym nie za bardzo zależy na byciu oświeconym. Kto wygra? Ci, którym uda przejąć wszystkie MU (Mind Units), to znaczy osoby będące w zasięgu utworzonego pola kontrolnego. Proste? Jak barszcz.


Jeszcze jedno słowo o portalach.
Portal może być koloru zielonego, niebieskiego, lub szarego (a gdzie róż, gdzie fiolet i amarant?!). Szary portal jest portalem niczyim, i można go przejąc poprzez założenie pierwszego z maksymalnie ośmiu rezonatorów pomiędzy 1 a 8 poziomem. Nieładowane rezonatory, tracą energię i mogą ulec samoistnemu rozkładowi. Można je naładować osobiście lub zdalnie z wygodnej kanapy z domciu. Przejmowanie wrogich portali polega na niszczeniu za pomocą XMP Bursters, rezonatorów i umieszczaniu w ich miejsce swoich. Przejęcie portali przez obcą frakcję może utrudnione przez dodatkowe mody, zapewniające dodatkową osłonę portali. 

















Co ciekawe, można wysyłać własne propozycje tworzenia nowych portali. Grupa Google stosunkowo szybko, bo w ciągu 2-4 tygodni, reaguje na wprowadzanie nowych miejsc.

Skoro ja to ogarnęłam, ogarnie to każdy.
Tylko uwaga: aby zagrać w Ingressa, należy mieć zaproszenie (od znajomych, albo kliknąć rikłesta na stronie gry)
Ingress w zastraszającym tempie pożera zdrowy rozsądek, czas, internet i baterię.
I człowiek jak głupek stoi w centrum miasta pod fontanną z telefonem w dłoni hakując portale.

16 sie 2013

ciasteczka owsiane...

.. z żurawiną i orzechami laskowymi..
hmm....

Pakując kota w walizkę razem z butami górskimi, upychając zapas batoników czekoladowych na szlaki, i ugniatając Oshee - bo to jest jedyne coś, co robi mi lepiej niż woda przy podejściu pod jakigoś pikusia, zaczęłam się zastanawiać, czy może nie znalazłoby się cosik lepsiejszego do przekąszenia na szlaku, od czekolady, za którą szczerze powiedziawszy - nie przepadam. (tak, wiem, dziwna jestem)
I tak narodził się w mej 'dietetycznej' głowie pomysł, że może zamiast batonika ukleić ciasteczka owsiane. Pożywne, energetyczne i nawet smaczne. ;) A o to podczas wylewania potów na asfalcie do Morskiego Oka właśnie chodzi.

Ciasteczka owsiane nie zawierają masła, z powodzeniem można nie dosypywać mąki.

Będzie potrzebne:
  • Szklanka płatków owsianych górskich (przecież jeść je będziemy w górach ;) )
  • Szklanka łatków owsianych przemielonych
  • pół szklanki otrębów pszennych
  • 3 łyżki miodu (trzeba skądś tą energię brać) / można dodać mniej
  • 70g orzechów laskowych
  • 100g  żurawiny
  • jajo
  • woda na oko
    tak jak pisałam, obejdzie się bez mąki, ale ja dodałam pół szklanki razowej.
Wykonanie jest banalnie proste.

  1. Orzechy i żurawinę posiekać, wsypać do miski, dodać wszystko sypkie.
  2. Dodać miód i jajko. W razie potrzeba dodać wodę.
  3. Wymieszać dokładnie.
  4. Łyżką formować speudo-ciasteczka na blasze w rozgrzanym piekarniku. Rozgrzanym - tak standardowo do 180', coby ciastka nie spaliły się za bardzo.
  5. Piec aż się zarumienią. Pilnować by się nie spaliły.

ciasteczka owsiane z żurawiną i orzechami laskowymi bez mąki i masła
30 minut roboty.

Jako że przypalam wodę na herbatę, osobiście punkt 5 średnio mi wyszedł, i moje wytwory wyglądają tak, jak wyglądają. Smakują lepiej. Luby też zje.

ciasteczka owsiane z żurawiną i orzechami laskowymi

Nawet kocur dobierał się do wylizania miski.


Prolog:
Dlaczego mówi się, że czekolada jest dobra przy wysiłku fizycznym, szczególnie polecana podczas letniego chodzenia po górach? Ano dlatego, że dostarcza kalorie, które zamieniają się na energię i taki strudzony człowiek nie opada z sił. Z tego powodu, uważam, że ciasteczka, szczególnie z dodatkiem miodu są dobrą alternatywą, co więcej, zapchają żołądek do czasu dojścia do schroniska i dopchaniu się do kolejki po szarlotkę. ;)
Dlaczego nie kanapka z szynką? Kanapka z szynką jak najbardziej się przyda, jednak jest ona dobra na głód, a nie jako zastrzyk energii. Cała energia zostanie pochłonięta przez trawienie.
ale o tym powymądrzam się następnym razem.

26 lip 2013

Pępek świata

I o dziwo wcale nie chodzi o mnie.


Chodzi natomiast o książkę "Pępek Świata. Wspomnienia z Zakopanego.", autorstw niejakiego Rafała Malczewskiego. Tak, dokładnie, od tych Malczewskich, syna tego Malczewskiego. Tak, kaem też się czasami odchamia ukulturalnia. ;)

Pępek świata. Wspomnienia z Zakopanego. Rafał MalczewskiJuż nawet nie pamiętam, w jakich okolicznościach stałam się posiadaczką tej książki. Najprawdopodobniej wpadła mi w ręce podczas buszowania w jakiejś zakopiańskiej księgarni, jednak odstraszona jej wysoką-niewysoką ceną, odkładałam jej zakup na później.
Aż któregoś razu, po święcie MB Pieniężnej, nabyłam ją drogą zakupu internetowego (bo taniej).
Absolutnie nie mam zamiaru przepisywać informacji z okładki, bo każdy półczub to potrafi, poza tym, można je znaleźć w każdym możliwym miejscu, gdzie jest choć słowo o książce.




Więc o czym mam zamiar napisać?
Chociażby o tym, że Pępek świata, a raczej wspomnienia Malczewskiego zburzyły mój wizerunek międzywojennego Zakopca, gdzie przecież ludzie nic innego nie robili, tylko chodzili po górach, zakładali TOPR, obserwowali świstaki, gonili niedźwiedzie, peace, love & fokstrot. O ja naiwna!
Malczewski, nie ukrywając niczego (no bo niby po co?), ukazuje Zakopane początku XXw. (do '39 r.), jako ośrodek rozwoju, pijaństwa, narkomanii, lewych interesów i prania brudnych pieniędzy, a także wybitne skupisko pań lekkich obyczajów, chętnie dzielących się przeróżnymi chorobami wenerycznymi. Oczywiście wszystko to było okraszone mniej lub bardziej wymagającymi wyprawami na tatrzańskie szczyty. Ale czegóż można się spodziewać po Młodej Polsce i okresie międzywojennym. Pełen luz i spontan. I w sumie dobrze, bo czymże bez alkoholu, morfiny i peyotlu byłaby twórczość Witkacego? Makuszyński nie awanturowałby się o Basię bez brydża i koniaku, a Karol Szymanowski... a Szymanowski byłby nudnym kompozytorem, gdyby nie jego miłość do Zakopanego i mężczyzn.
Pępek... pełen jest ciekawostek, związanych nie tylko z samym Zakopanem, ale i ludźmi tamtego okresu. Aż chce się czytać.

Swoją drogą, ktoś może polecić możliwie pełną biografię Witkacego?


P.S. Z góry przepraszam za blogaskowe fociszcze, spodobał mi się Instagram. :]

9 lip 2013

3... 2... 1... Bungeee!

Ha!
Za mną wieczór panieński. Wieczór, czy też może dniowieczór, bo Świadkowa spisała się na medal z organizacją pożegnania ze stanem niezamężnym i bombardowała mnie atrakcjami od samego rana. :*

Jak sama zaznaczyła, prowadząc w miejsce kaźni: będzie to krok, od którego wszystko się zmieni. A z całą pewnością zmieniło się moje tętno, gdy stanęłyśmy pod najwyższym w Polsce bungee. Doszło mi też parę siwych włosów.

Nie jest to w żadnym wypadku post sponsorowany ;)
Komuś może przyda się info zabłądując zabłądzając błądząc po necie i trafiając na mojego 'blogaska'.

Koleżanki wywiozły mnie w okolice Moczydła, czy też pod samo Moczydło.
Samo miejsce reklamuje się jako najwyższe w Polsce bungee (to to samo co stoi w Zakopcu nieopodal Gubałówki). Najwyższe... 90m. Co to jest 90 metrów? 180 kroków? Mniej niż do przebiegnięcia w szkole na wuefie?
Jednak 90m w górę, to dużo. A ludzie malutcy. I do ziemi daleko. I w upał chłodniej. Widoki ładne.
Plask! i nawet nie będzie bolało :>
Stojąc na progu pomyślałam sobie (to głupie), że ludzie w górach spadają z 300 metrów, więc co to jest te 90...? Pikuś popierdułka. ;)

Kurde, nie skoczę. Lęku wysokości wyzbyłam się dawno temu. Chyba gdzieś na łańcuchach świnickich. Albo w kominku.
Pan z obsługi - bardzo miły swoją drogą (pozdrawiam pana :D) - nie robił problemu, aby ktoś wjechał ze mną na zachętę. Albo jako motor do wypchnięcia. Tylko ta moja zachęta miała lęk przestrzeni i na niewiele się przydała (pozdrawiam zachętę :) )

Zważona (na wadze, a nie z upału czy %) przed wjazdem na górę, obsznurowana (ha! a to ciekawe - nie wiążą tylko za nogi :F ) i poinstruowana co, i jak, i dlaczego właśnie w ten sposób.
3...2...1...BUNGEE!
i kupa.
kaem stoi, pomimo tego, że lina ciągnie w dół. To ułatwia podjęcie decyzji skoczyć-nie skoczyć.
W tym momencie podziwiam pana za nieskończone pokłady cierpliwości.
I podejście psychologiczne.
I to, że jakby pan mnie namówił, to bym skoczyła. Bez liny. :D

Za drugim podejściem się udało.
bungee warszawa
Wrażenia są niesamowite. Zero kontroli nad czymkolwiek. Tylko grawitacja. Przyspieszenie, i wszystko to, nad czym zasypiałam na fizyce w szkole.

Trzeba być czubkiem.
Adrenalina się ze mnie wylewała. Uszami.
Powrót liny - czyli to, czego obawiałam się najbardziej, nie było takie straszne. Lądowanie też nie.

Świat do góry nogami jest śmieszny. Tego nie potwierdzał mój błędnik, który nie ogarniał że ręce opuszczone, to tak naprawdę są rękoma podniesionymi. Ale w tym momencie mogłam mu to wybaczyć.

Co jest fajne, to to, że nie trzeba umawiać się na skoki. Bungee jest czynne w zasadzie przez cały rok - tylko w różnych godzinach. Obsługa - na szóstkę. Jako kobieta stwierdzam, że tylko wagę mają popsutą.

Chyba wiem, co sprawię Lubemu na urodziny. :)

29 maj 2013

Gdzie jadać w Zakopcu wg Ka eM

Było o tym, gdzie lepiej nie jadać będąc w Zakopanem... oooo... TU
To teraz, dla odmiany, mój subiektywny i bardzo skromny przewodnik o tym, gdzie rozstrój żołądka (raczej) nie grozi. Skromny, bo będąc w Zakopanem, wracając późno do domu, żywię się zupką i kluseczkami z mikrofali.
zdjęcia z doopy komórki, bo siem wstydziłam robić.

Przede wszystkim moje odkrycie sprzed 3? lat.
Nie znam innego miejsca, gdzie serwowano by kaszę z pieca przygotowaną na przeróżne sposoby, dobrą w smaku, która jednocześnie z rachunkiem nie wypłucze nam kieszeni - 17-20zł za dużą porcję kaszy z mięchem jak na zakopiańsko-krupówkowe warunki - nie jest źle.
Dokładnie chodzi o Dobrą Kaszę Naszą przy Krupówki 48
Kasza gryczana, perłowa, jaglana - do wyboru, do koloru. Ze swojej strony polecam zapiekane brokuły i kukurydzę lub kurczaka curry z czarnymi oliwkami. Wszystko to podane na (panie obsługujące nie oszukują) gorącym półmisku. Jest naprawdę gorący.
Ktoś, kto za kaszą nie przepada, może czuć się lekko zawiedziony, choć w menu dostępne są dania, do których można dobrać ziemniaki zamiast kaszy.
Dużo miejsca w środku, ale i dużo klientów
Ehh... aż się głodna zrobiłam
dobra kasza nasza zakopane, krupówki 48

Również dobrze, regionalnie, ale już z dużo bogatszym portfelem można zjeść w Kolibeckiej przy rondzie do Kuźnic. Porcje mają (przynajmniej do tej pory mieli) duże. Bardzo duże.
Pierogi ruskie - pycha.
Placek po węgiersku - mega.
Patelnia juhasa - o mój cholesterol....
Ogromnym minusem jest brak miejsca. Sama knajpa jest malutka, ma za to dużo ławek rozstawionych w ogródku... tylko co jeśli pada/jest zimno/ciemno/i do domu daleko?
bar jagoda, zakopane, krupówki


Teraz coś na słodko, bo nie samym oscypem i golonko człowiek żyje.
Również na Krupówkach, przedzierając się przez dziki i głody tłum, warto jest wstąpić do baru Jagoda na deser lodowy.
Leśna rozpusta po prostu miażdzy kubeczki smakowe.
Jagoda oferuje również różnego rodzaju desery, ciastka (kremówka......) gofry i inne cuda, po których godzina na zumbie to mało.
Ceny... jak to na Krupówkach.

Podobnie sytuacja ma się u Gabi na Zamoyskiego.
Ludzi bywa sporo, ale jak się człowiek dobrze rozejrzy, na zapleczu znajdzie cichy kącik ;)


byle do sierpnia,
ave.

A może Wy polecicie coś godnego dla głodnego?

28 kwi 2013

Turysta (wysoko)górski.

Zbliżający się weekend majowy i odkopany stary numer kwartalnika "Tatry", natchnęły mnie do zastanowienia się nad osobą turysty, wszak lada moment zacznie się najazd na góry i doliny.
A chodzi dokładnie o artykuł "Analiza niepoprawna politycznie" z numeru 3 (33). Mam wrażenie, że autor artykułu spisał i ubrał ładnie moje myśli w zdania, więc będę się nim (artykułem, nie autorem) mocno posiłkować (albo przepiszę słowo w słowo) bądź dodam od siebie ewentualny komentarz. O!
Tematem przewodnim owego numeru jest marsz (turystyczny) na Tatry.
Świnica, zejście na Zawrat, turyści w górach
Zejście ze Świnicy w stronę Zawratu
a więc uwaga.
Jak powszechnie wiadomo, najwięcej w Tatrach jest... może z wyjątkiem skał i kamieni - turystów. Ale nie byle jakich!
Górale, bez względu na cel najazdu turystów na góry, każdego, dla uproszczenia, nazywają ceprami. Nie da się ukryć, że określenie to lekko bodzie we mnie osobiście, ale co zrobić, skoro od Tatr dzieli mnie 400km niewybudowanych autostrad.
Ceprzy Turyści według autora artykułu, stanowią najliczniejszą i zarazem najbardziej zróżnicowaną grupę ludzi odwiedzających Tatry. Turystą jest pani w japonkach pod Giewontem, facet z bebechem pijący piwo w którymś ze schronisk, grupa młodych ludzi dzwoniąca metalowym kubkiem przyczepionym do plecaków, rodzinka 2+1/2+2/2+8 oblegająca wodopój, wszyscy Ci, którzy zdecydowali się wychylić poza linię kas TPN, bo w knajpie nie było miejsca. Po co poszli w góry - na pewno kierują nimi różne motywacje - bo w końcu w góry przyjechali, by puścić fotkę szfagierowi z jakiegoś szczytu, bo stara kazała. Najgorsze jest to, że wielu z nich, tak na prawdę nie ma zielonego pojęcia po co tam przyjechało i gdzie ma iść, przykład: pan stojący pod drogowskazem na Kozi Wierch w D5SP pytający się, czy tą drogą dojdzie na Zawrat. Dojdzie. Kiedyś i pod prąd. Blade pojęcie o tym, gdzie się znajdują, jak należy się zachować, a plastik w krzakach nie ulegnie bio-rozkładowi. Taki turysta często też narusza przestrzeń osobistą moją, innego turysty i wszelkiej zwierzyny (patrz Mietek, niedźwiedź!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!)
Jest jednak ktoś, kto się cieszy z najazdu turystów. Właściciele schronisk i knajp. I dorożkarze  I taksówkarze. I właściciele stoisk z pamiątkami. I kierownicy sklepów. I sprzedawcy piwa.
Szczęśliwie - im wyżej, tym mniej takich osobników, a w przyszłym roku oblegać będzie nadmorski kurort.
ALE jeśli taki turysta wpadnie po uszy oczarowany Tatrami staje się prawdziwym turystą. Szkopuł w tym, aby nim się stać, niezbędne jest przejście etapu turysty-cepra.
"Prawdziwi turyści to grupa znacznie mniej liczna. Są to ludzie naprawdę kochający góry, a Tatry w szczególności [to ja!]. (...) Mają ogromną wiedzę i są odpowiednio wyekwipowani [to w sumie, nieskromnie dodając też ja!]. I tak naprawdę, w głębi duszy, każdy z nich marzy: puste Tatry, a w nich ja! [!!!!].
szlak na ornak
Ornak. Puste Tatry, a w nich ja
I ze złością patrzy na turystów, którzy przeszkadzają, są wszędzie i odbierają intymność tatrzańskim chwilom. Z naganą i wyższością patrzą na ich sandały i szpilki, reklamówki i foliowe płaszcze, na wózki dziecięce wleczone po kamieniach, na kapelusze góralskie na głowach i puszki z piwem w rękach. (...) Bo tak naprawdę prawdziwemu turyście bardzo trudno przyjąć do wiadomości fakt, że Tatry są dla wszystkich."
Padają propozycje limitowania wejść w Tatry, zaporowej cenie biletów, by odstraszyć tych, którzy chodzić po górach nie muszą, testach na inteligencję przy wejściu na teren TPN i obowiązkowym ubezpieczeniu.
"Prawdziwi turyści , jeśli chcą zaznać w górach spokoju, muszą być przewidujący i przebiegli [tak jest!], planować trasy wycieczek tak. by omijała miejsca najtłumniej uczęszczanych przez turystów  pory dnia, gdy turyści zajmują się czymś innym niż turystyka, [tak robię!] a także pory roku, gdy w Tatrach robi się spokojniej.[a tak nie mogę z racji zawodu].
Kościelec, szczyt, turyści w Tatrach
na Kościelcu
Według autorki, "odmianą" prawdziwego turysty jest tak zwany pozaszlakowiec. I w tym miejscu należałoby się zastanowić czy wypada traktować pozaszlakowca, jako człowieka aroganckiego, który chodząc swoimi szlakami próbuje udowodnić jakim jest hardkorem lub innym tym typkiem, który robi wszystko na opak, żeby nie być jak ta szara masa, a za cholerę nie przypomnę sobie ja to to się nazywa, czy może jednak jako egzemplarz, który zna, kocha góry, nie śmieci i niczego nikomu nie ujmie, jeśli przejdzie się poza ścieżką.

Na podstawie tekstu Beaty Słamy Tatry TPN 3 (33)


Rysy szczyt, turyści w Tatrach
Rysy

16 kwi 2013

Słowo o zaproszeniach ślubnych

A nie o górach.
Jeszcze nie.

Poważnie zastanawiam się również, nad przeniesieniem swoich wynurzeń ślubnych w inne miejsce, tym bardziej że:

ostatnio wpadłam na "genijalny" w swojej prostocie pomysł, na to, jak sobie dorobić do swojej nauczycielskiej pensji wynoszącej 5 tysięcy złotych nowych polskich, wszak pracuję tylko 3h dziennie - a że lubię się bawić w kleju, papierze i we wstążkach - to owa genialność przejawiła się w tym, że jestem w stanie uprzyjemnić czas innych i zająć się ręcznym tworzeniem zaproszeń ślubnych.

Biorąc pod uwagę to, co oferuje ślubny rynek, niektóre zaproszenia są po prostu brzydkie.
I nie chodzi tu o kwestię gustu, bo ten jak wiadomo, szczególnie jeśli mówimy o ślubie, każdy ma inny, to jednak istnieją zaproszeniowe koszmarki, i straszą one sklepowe półki oraz zakamarki internetu.

Odpychają mnie wszelkie serduszka w nadmiernych ilościach, gołąbki, cuda-wianki na kiju. Drażnią przygłupie wierszyki i rymowanki.
Matko kochana, przy rozdawaniu zaproszeń rodzinie czy znajomym, większość z nas nie ma do czynienia z pięciolatkami. Doprawdy, nie potrzeba częstochowskiego rymu, aby rodzinka się zorientowała, że chcemy guzik z pentelką zamiast badyla.
Dodam jeszcze tylko, że absolutnie nie podoba mi się wstawianie swoich zdjęć w zaproszenia - chyba każdy zainteresowany wie jak wyglądam. Umiarkowany narcyzm, czy raczej nieświadomość, że prędzej czy później trafię do kosza.


Absolutnie nie twierdzę, że moje są naj naj naj.
Ale mi się podobają.
W sumie innym paru osobom również.
A co Wy o tym myślicie?

zaproszenie, zaproszenie ślubne, ręcznie robione zaproszenie ślubne, zaproszenie DIY


P.S: Jutro idziemy na nauki :D
będzie czad.



7 kwi 2013

gdzie-jest-kot?!

To, że koty nie posiadają kręgosłupa - a na pewno tego moralnego, tajemnicą żadną nie jest.
Brak owego narządu? został już bogato udokumentowany, sama jednak dzisiaj miałam nie-przyjemność przekonać się o kocim braku przejawów jakiegokolwiek odruchu człowieczeństwa.

Kot potrafi wygiąć się w każdą stronę i pod każdym kątem. A szyję ma z gumy. Co można zobrazować sobie na kilku poniższych zdjęciach. To tak słowem wstępu.

kot śpiący
kot złamas strzelający laserem
kot wzdłóżpoduszkowy
Co więcej, większość kotów, a przynajmniej Cokot opanował do perfekcji umiejętność znikania.
A dzisiaj Cokot przeszedł sam szczyt swojego kociego-ego, a ja dochodzę do siebie do tej pory.

Odprowadzając Lubego z kwitkiem na lotnisko (półmęża nie ma, chata wolna, oj będzie bal :D ), co zajęło mi w obie strony nie więcej jak 25 minut, po powrocie zdziwił mnie brak jakiegokolwiek przejawu entuzjazmu przy drzwiach - no tak, półmąż wyjechał - został kot.
A, nieprawda, bo po dłuższych oględzinach okazało się, że kota też nie ma.
Nie ma kota w zlewie, w wannie, pod łóżkiem, za nim, w szafie, w drugiej szafie, za biurkiem, pod stołem, za kwiatkiem. Jak kamień w wodę.
Nie reaguje nawet na trząchnie ulubionym żarciem.
W panice zadzwoniłam do Lubego, coby sprawdził, czy w walizkę go nie spakował, ale na prześwietleniu pewnie by wyszedł.
Przeszłam się naokoło bloku - może wpadł na pomysł odprowadzenia nas do samochodu. Potem jeszcze raz. Zmolestowałam sąsiada, a potem sąsiadkę, czy nie widzieli sierściucha. Przetrząsnęłam swoje 35 metrów raz jeszcze. Nawet zapuściłam się na spacer do piwnicy z 'kici-kici' na ustach. Zero.

Gdzie ja takiego samego kota znajdę?

Jak to gdzie? Tam gdzie się chowa nieużywane koty.
W szufladzie ze skarpetkami.

Ale jak nie kochać takiego porno-kota?
porno kot

A tak skończył odnaleziony sierściuch:






29 mar 2013

Suknię ślubną tanio oddam

A właśnie że nie.
Szukając swojej pięknej najpiękniejszej kiecki ślubnej, na ten podobno najpiękniejszy dzień w życiu.... chociaż, nie, stop!
Nie wiem czy coś zdoła przebić comiesięczny przypływ gotówki, szczególnie gdy od połowy miesiąca wieje biedą... albo dzień, gdy w godzinach mocno popołudniowych, przeszedłszy jakieś 30 kilometrów i mając niewiele mniej do domu, sterczałam z jeszcze-nie-półmężem na szczycie jakiejś góry (dobra, nie jakiejś tylko Wołowca) zmęczona jak cholera, ale przeszczęśliwa, bo otaczający widok, brak ludzi i głęboka cisza działał kojąco (dziwne słowo) na moje Chi.
Ale do rzeczy.
Więc przeglądając oferty przedstawiające różne modele sukien ślubnych, nie umknęły mojej uwadze pewne 'perły' i 'perełki'.

Od razu uprzedzę ewentualnych hejterów, iż nie mam zamiaru się z nikogo nabijać, tylko hmmm... przedstawić w jaki sposób nie należy wystawiać sukni na portalu aukcyjnym. Ani nigdzie indziej. ;)

Na pierwszy ognień pójdzie zdjęcie zatytułowane "Find Wally". Rozumiem że im mniej miejsca, tym więcej bibelotów, ale ludzie, trochę estetyki jeszcze nikogo nie zabiło.
Poniższy obrazek zamiast reklamowania sukni, równie dobrze może posłużyć do zabawy w znajdywanie rzeczy na literę "d", "k", "s" i każdą inną.

źródło: allegro.pl

Jedziemy dalej.
Poniższy opis wywołał u mnie zdrowe atak śmiechawki. Dlaczego? Może oceńcie sami, bo ja pewnie mam dziwne poczucie humoru.
źródło: allegro.pl
opis z zachowaniem pisowni oryginalnej:

"WITAM MAM DO SPRZEDANIA SUKNIE rozmiar 38 pasować będzie na 36 również!
 Suknia szyta  u mojego przyjaciela projektanta specjalnie na moje życzenie. Uszyłam Ją za 1600zł
  JEDYNA TAKA ORGINALNA JEDYNA W SWOIM RODZAJU I NIEPOWTARZALNA DLA ODWAŻNEJ PANNY MŁODEJ
 
Niestety nie mogłam jej ubrać na własne wesele ponieważ niespodziewanie przed własnym weselem zaszłam w ciążę ... :)))
 SUKIENKE MIAŁAM NA SOBIE TYLKO W DOMU BYŁA NIE UŻYWANA!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
 
SUKNIA JEST W KOLORZE CZYSTEJ BIELI , FASON SYRENKA GÓRA ZDOBIONA KRYSZTAŁKAMI ORAZ KORONKA I PEREŁKAMI . Z TYŁU SUKNIA WIĄZANA i na suwaczek DOSTOSOWUJE SIE DO CIAŁA JAK GORSET !
 SUKNIA JEST WRĘCZ ARCYDZIEŁEM  POLECAM JESTEM OSOBA KTÓRA CENI KLASE I PIEKNY WYGLĄD ...TA SUKNIA TO GWARANTUJE POCZUJESZ SIĘ W NIEJ OBIECUJE,ŻE WYJATKOWO W TYM NAJWAŻNIEJSZYM DNIU W NASZYM ZYCIU, A MAŻ WRĘCZ  OSZALEJE!:)

Suknia jest odpowiednia dla osoby szczupłej , miseczka B pięknie podkreśla piersi  ...(wzrost 168-176cm) (moja waga 50-65 ) (mój wzrost 173cm a waga 60kg ) JEST BARDZO WYGODNA NIE DAJE DYSKONFORTU."
 Pominę cud niespodziewanego zajścia w ciążę przed weselem (a to ci niespodzianka kiedy się seks uprawia), ale pani oprócz klasy i pięknego wyglądu, powinna też cenić słownik języka polskiego.
Zdjęcie również jest jednym z niewielu, które jako-tako przedstawiało wygląd kiecki.

Zostając na moment w temacie ciążowym, zaliczyłam delikatnego karpia, odnajdując miejsce w internecie, w którym roi się aż od białych ciążowych sukien ślubnych.




Na koniec treść aukcji, która wbrew temu, co mogłoby się wydawać, wcale nie jest rzadkością:
Suknia wystawiona w kategorii "nowa".
"Suknię miałam założoną tylko raz, dlatego wystawiam jako nową,pięknie się prezentuje ,szyta na miarę, sznurowana z tyłu więc bez problemu gorset można regulować.Suknia nie jest zniszczona, idealnie pasuje na Panią z rozmiarem 34 jak również dzięki regulacji także na rozmiar 36.
(...) 
Suknia po praniu chemicznym, bez żadnych śladów użytkowania."

A teraz pozwolę się zająć się czymś bardziej pożytecznym, nie wiem, pozbijam bąki albo poskładam pranie.

26 mar 2013

Ślub w technikolorze


A chodzi o buty.
Zaprawdę nie miałam zielonego pojęcia, że kolor butów na ślubie może powodować tyle emocji.

Sama nie wyobrażam sobie siebie zaiwaniającej do ołtarza w białych butach, pomijając fakt, iż w ogóle nie wyobrażam sobie siebie zaiwaniającej do ołtarza. Ale o tym już pisałam, podejrzewam, że nie raz.

Białe buty wywołują u mnie odruch wymiotny, choć nie wiem czy to ze względu na nerwy, [rym częstochowski] czy nadmiar białości doprowadzający do mdłości. [/rym częstochowski]
Ponadto są cholernie niepraktyczne, więc będąc w przymusie wydania nie małej kwoty na kiecę, nie będę wydawać kolejnej (co prawda trochę mniejszej), na coś co założę raz. Góra dwa. Moooże trzy.
Najwyżej, kiedy będzie już 'po', wystawę je na jakimś allegro jako nieużywane (o tym za niedługo ;) ) wszak użyję ich tylko raz.
I nie, nie kierują mną intencję pod tytułem: ale będzie jazda założyć do roboty buty, które miałam na ślubie i będę się tym chwalić i wspominać, aż wszystkim będzie się wylewać tęcza uszami.

W każdym razie, ku rozpaczy bardziej tradycyjnej części mojej rodziny i nie tylko, postanowiłam zainwestować w kolor. I to nie byle jaki.
W poszukiwaniu tego najodpowiedniejszego, przejrzałam wszystkie możliwe strony www z butami maści wszelakiej. Przeszłam Złote, Srebrne i Zielone Tarasy (miejsce wagarów warszawskiej, bananowej młodzieży) wzdłuż i wszerz.
Aż w końcu, w akcie desperacji udałam się na bazar, gdzie u chińczyka, który nie chciał się targować, ujrzałam TE. (ciii.... nikomu ani słowa o ich pochodzeniu!)
kolorowe buty ślubne, kolorowe buty na ślub, różowe buty ślubne, różowe buty na ślub

Brałam jeszcze pod uwagę, buty dostępne w najnowszej kolekcji H&M, jednak przy oględzinom 'na żywo', okazało się, że ten piękny róż, nie jest tak piękny, tylko przypomina kolor majtek. Co prawda modnych majtek, ale nadal to majtki.
różowe buty H&M, kolorowe buty ślubne
źródło: H&M


Dalszej inspiracji uległam zdjęciom podesłanym przez koleżankę.

Wszystkie zdjęcia poniżej pochodzą ze strony www.sarahyatesblog.com/

kolorowe buty ślubne, kolorowe buty na ślub
źrodło: www.sarahyatesblog.com, Sarah Yates 

kolorowe buty ślubne, kolorowe buty na ślub
źrodło: www.sarahyatesblog.com, Sarah Yates 
kolorowe buty ślubne, kolorowe buty na ślub
źrodło: www.sarahyatesblog.com, Sarah Yates 
kolorowe buty ślubne, kolorowe buty na ślub
źródło: www.sarahyatesblog.com

kolorowe buty ślubne, kolorowe buty na ślub
źrodło: www.sarahyatesblog.com, Sarah Yates
Albo takie:
kolorowe buty ślubne, kolorowe buty na ślub
źródło: http://www.birdsofafeatherphoto.com, Jen Lauren Grant

Przeglądając internet, natknęłam się na takie zdjęcia ślubne z butami, pomimo najszczerszych chęci, nie udało mi się znaleźć autorów zdjęć.
kolorowe buty ślubne, kolorowe buty na ślub
źródło: internet
 
kolorowe buty ślubne, kolorowe buty na ślub
źródło: internet





6 mar 2013

Gdzie (nie) zjeść w Zakopcu

Przydługi wstęp:
Sezon się zbliża wielkimi krokami.
Na jego cześć trzy razy radosne hip-hip, hura.

A po czym poznaję?
Niee... nie po tym, że o 17 jest względnie widno.
Nie po tym, że gdy zajwaniam do fabryki, to ćwierkają ptaki. Lub białe myszy.
Również nie po tym, że w fabryce zaczyna się coroczne s*anie związane z
a) egzaminami
b) organizacją festynów
c) tudzież innych wycieczek
d) porządkowaniem papierologii
e) nadganianiem materiału
f) i innymi pierdołami, na ogarnięcie których, w ciągu pozostałych 7 miesięcy nikt nie miał czasu.

ale właśnie po tym, że zaczyna mnie skręcać, a niedosyt obcowania z mchami i skalnymi porostami wywołany zimą, rzuca mną o mapę, każąc planować, planować, i jeszcze raz planować. Ku "uciesze" jużzacałkiemniedługo pana męża.

jeszcze trochę wstępu i sedno:
Jako żem człowiek, który nie może przełamać swoich burżujskich wymagań dotyczących potrzeby posiadania przypokojalnego przybytku prysznicem (5xp) zwanym, pomimo spędzania znacznej części dnia ponad pewnym poziomem, czasem musi też zjeść, udając się do knajp i knajpeczek, bo pizza dnia piątego, odgrzana w piekarniku nie jest tym, co normalny żołądek będzie tolerował. Więc planowanie przeplata się również ze wspominkami dotyczących mniej lub bardziej trafnego wyboru miejsc popasu.

Będąc również człowiekiem średnio-obeznanym w mapie knajp miasta Zakopane udało mi się trafić tam, gdzie jak i mój żołądek, Luby i jego portfel, trafić nie powinien:

Restauracja Watra Zakopane.
Pierwszy raz miałam nie-przyjemność udać się do Watry wraz z koleżanką, jeszcze uczennicą LO będąc. Czyli jakieś 174 lata temu.
Jedzenie nawet dobre, całkiem duże porcje, ceny podobne do porcji, ale raz na jakiś czas, nikogo nie zabiło.
Pomijając granie na czekanie w godzinach wieczornych w wykonaniu kapeli góralskiej, całkiem spoko, dlatego też przynajmniej raz w roku - już z Lubym kusiliśmy się na pierogi.
Kusiliśmy się do czasu, gdy nie okazało się, że ceny rosną odwrotnie proporcjonalnie do ilości i jakości owych pierogów. Pierogi zaczęły pływać w dziwnym wodno-oleistym płynie, skurczyły się znacznie, a ich ilość z bodajże 13 spadła do 9. Być może zaczęto uważać, że 9 jest mniej pechowa od 13.
O obsłudze się nie wypowiem, bo nie wiem czy takowa w ogóle tam funkcjonuje. Starcie face-to-face miało miejsce, gdy przyniosła zamówione po 20 minutach stania w kolejce jedzenie, rachunek i oczekiwała z wielkim fochem na napiwek za... no właśnie, chyba tylko za to że była.
podsumowując:
jedzenie - zależy co się trafi, pierogi niedobre,
ceny - z kosmosu
obsługa - to tam w ogóle taka jest?
wystrój - jak setki innych knajp mających przyciągnąć turystę.
Restauracja Watra Zakopane, watra


Yyyy.... Coś, czego nazwy nawet nie chcę pamiętać
Zabłądziliśmy tam przypadkiem, z braku miejsc gdzie indziej.
Przybytek ten znajduje się na Drodze do Olczy, idąc dosyć sopory kawałek w dół, po lewej stronie, na rogu. Drewniany budynek z bramą i jebutnym szyldem. Coś chyba z furmanem związane, albo jakimś imieniem. Wyparłam ze świadomości.
Zachęcił domową pizzą i plackiem po zbójnicku.
Jak "domowo" to chyba musiało być dobrze.
Nie było.
Skusiłam się na ów placek po zbójnicku.
Co dostałam?
2 (dwa) małe placki ziemniaczane z kilkoma kawałkami gulaszu z kostki, kawałkiem sera i polanym keczupem. Tortex z Biedronki.
A to wszystko za 24zł.
Kiedy dostaliśmy jedzenie, myślałam, że to żart.
To było najgorzej wydane 24zł w życiu. Ile za to można by było przepić.
jedzenie - poniżej krytyki
cena - poniżej krytyki
obsługa - samoobsługa
wystrój - przydrożne coś z elementami dzików na ścianach


Trzeci hicior to
Któryś z Góralburgerów.
Mając na uwadze, że to fast-food, brak mięsa w kebabci tym bardziej tego nie usprawiedliwia. Dziwnym trafem po owym "posiłku" wieczór upłynął mi... dosłownie.

27 lut 2013

DIY - kaem robi zaproszenia

No nie da się, góry schodzą na dalszy plan, a przynajmniej czasowo zostają przysłonięte przez welony, wstążki, i inne duperele.
Z powodu mnogości stron na allegro (88 i ciągle rośnie) oraz co najmniej średniej atrakcyjności zaproszeń tam dostępnych, moja techniczno - informatyczna ambicja postanowiła ręcznie zrobić zaproszenia ślubne, coby wysłać je już-teraz! zagramanicę. Może moje nie lepsze, ale za to tańsze i oryginalne.
Tym bardziej, że znajoma znajomego znajomej, robi zaproszenia ślubne "na sztuki", krzycząc sobie zawrotną kwotę 25 złociszy za jedno, spersonalizowane (to znaczy że ta, a ten, tu i tu, tego, a tego dnia, hajtają się w kościele takim i takim, tego i tego dnia).
DIY czyli disroj it jorself w wykonaniu kaem:
Udawszy się do najbliższego (największego Empiku), dostępnego w mieście stołecznym, keam dostała zawrotu głowy, stanęła pośrodku owego przybytku na dziale hand made, i zaczęła płakać. Następnie stwierdziła, że to pitoli, i udała się w kierunku wyjścia.
.
.
.
Dobra, tak naprawdę kaem z zawrotem głowy, jak głupia zaczęła wpakowywać do koszyka półprodukty do robienia zaproszeń, i wykupiłaby pół asortymentu, gdyby nie przyszły pan mąż.
Efekt pracy, czy może wypocin, można "podziwiać" poniżej, gościnnie występuje panKot-asystent.

zaproszenie ślubne handmade, ręcznie robione zaproszenie ślubne, zaproszenie ślubne diy,
 Pierwszym problemem było ogarnięcie, jak ten sprzęt działa. Linijka straciła swój żywot przez pokrojenie. Na szczęście stół i moje palce nie ucierpiały.

zaproszenie ślubne handmade, ręcznie robione zaproszenie ślubne, zaproszenie ślubne diy
 Kiciarz był bardzo zaangażowany w robienie zaproszeń. Po tym, ja przeszedł mi parę razy po materiałach, zrzucił klej i usiadł na rękach, wbrew zakazowi wchodzenia na stół, wszedł nań i poszedł spać. Zdeterminowana w tworzeniu nie chciało mi się go zganiać.

zaproszenie ślubne handmade, ręcznie robione zaproszenie ślubne, zaproszenie ślubne diy
 Nie mam zielonego pojęcia co to za czcionka, ale mi się podoba. Wypróbowaliśmy działanie nowej drukarki.

zaproszenie ślubne handmade, ręcznie robione zaproszenie ślubne, zaproszenie ślubne diy
 Słitaśny cytat na zaproszeniu

zaproszenie ślubne handmade, ręcznie robione zaproszenie ślubne, zaproszenie ślubne diy


zaproszenie ślubne handmade, ręcznie robione zaproszenie ślubne, zaproszenie ślubne diy
 Kotowaty doszedł do wniosku, że zajmował zbyt małą powierzchnię stołu.

zaproszenie ślubne, ręcznie robione zaproszenie ślubne, zaproszenie ślubne diy
 Za to dobrze sprawdził się w roli podstawki pokazowo-demonstracyjnej.

zaproszenie ślubne handmade, ręcznie robione zaproszenie ślubne, zaproszenie ślubne diy


zaproszenie ślubne handmade, ręcznie robione zaproszenie ślubne, zaproszenie ślubne diy
 Środek przed rozłożeniem

zaproszenie ślubne handmade, ręcznie robione zaproszenie ślubne, zaproszenie ślubne diy
 Środek po rozłożeniu.

zaproszenie ślubne hdnmade, ręcznie robione zaproszenie ślubne, zaproszenie ślubne diy
Wbrew pozorom takie dłubanie jest uspakajające pomimo rozlewającego się kleju, upadających kokardek, krzywo pociętego papieru i kota polującego na wstążkę.

post nie zawierał lokowania produktu.
prócz kota.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

staty