Dawno nie było nic o górach, oj dawno... Tym bardziej, że miały być one motywem przewodnim... a wyszło jak zwykle.
Mea culpa, ale do rzeczy.
Tak, wpadłam jakiś (dłuższy) czas temu na genialny pomysł, coby najwyższy szczyt w Tatrach po naszej stronie granicy zdobyć. Co gorsza, ów pomysł poparty przez pana już-za-długo-ze-sobą-chodzimy, a jeszcze-nie-półmęża. Nie dodałam, choć powinnam - głupi pomysł, bo kto o zdrowych zmysłach zwala się z wyra o godzinie 4 nad ranem w połowie urlopu? No dobra, na pewno nie ja, bo pomimo ogromnej walki... przegranej walki z budzikiem, wstałam przed 5. Późno jak na potrzebne warunki. Ale pojechaliśmy.
Podejrzewam, że wpis będzie równie długi, jak ta wycieczka.
Na co warto zwrócić uwagę, to to, że Palenica nigdy nie śpi. Pan na parkingu też nie, a biletownia zbiera kasę od przed 6.
Etap I
Jak Babcię kocham, gdyby puścili meleksy na trasie Palenica-MOko, byłabym ich najwierniejszą klientką, bo mało co z samego rańca, w środku samiuśkich Tater, działa mi na nerwy bardziej, niż miliony kilometrów asfaltu, gdzie schronisko jest już za następnym zakrętem. A następnych zakrętów jest co najmniej siedem.
Pomimo wszelakich niesprzyjających znaków na niebie i ziemi, jako typowe mieszczuchy, równy asfalt przybieżeliśmy w równie równą godzinę i mniej równych 27 minut, co uważam za swoisty sukces, gdyż ponieważ według plakietek powinniśmy iść 2'20''. Pod górę było już tylko gorzej.
Warto pojawić się w MOku przed ósmą chociażby dla takich widoków i braku stonki.
Etap II
Licząc na herbatę (której nie było, bo wszyscy spali) i coś dobrego, czego również nie było z powodu jak wyżej, postanowiliśmy iść dalej. Najpierw stojąc u dołu szlaku/schodów prowadzących do Czarnego Stawu pod Rysami, a potem gdzieś w połowie, i trzy razy pod koniec, przypomniałam sobie, dlaczego wolę Zachodnie. O ja głupia, mogłam się zawrócić i pójść se na Szpiglas.
 |
Droga na Rysy - Czarny Staw pod Rysami |
Etap III
Jeszcze nie wiedząc, co mnie czeka, bo droga wydawała się naprawdę przyjemna, brnęłam jak ten osiołek za Lubym, który z powodu bliskości Rysów napalił się na nie jak szczerbaty na suchary, i zastanawiałam się, kiedy stanie się TO. Bo TO zawsze się staje jak jest za dobrze. W tym dumaniu dotarliśmy pod Bulę pod Rysami coby sobie odpocząć, zjeść co nieco, pofocić i zająć się innymi pierdołami godnymi prawdziwych turystuff.
 |
Morskie Oko i Czarny Staw pod Rysami |
 |
Widoczek z drogi na Rysy |
Etap IV - schody.
A raczej łańcuchy.
Wiedziałam!
Sielanka nie trwała zbyt długo, ponieważ już kawałek dalej, znajdowały się one - ok. 360 metrów żywego, zimnego łańcucha. Już przy pierwszym wtedy-jeszcze-nie-półmąż, musiał podsadzić mnie za 4 litery, cobym mogła odbić się od ziemi, i zawisnąć radośnie na metalu przez najbliższe 3 godziny.
Potem było już tylko gorzej.
Dla średnio sprawnej małpy bujającej się na linach - trudności niewielkie, upierdliwość - mega.
Ja, zatwardziała góromaniaczka, miałam ochotę zawrócić. Trzy razy. I te tłumy ciągnące i ciągnione na szczyt.
Niestety nie mam zdjęć łańcuchów, a przynajmniej takich, którymi mogłam się pochwalić, ale uwierzcie mi na słowo, że w tamtym momencie, robienie zdjęć czemuś, co ma w sobie więcej niż 0,5% żelaza i jest ciężkie, zardzewiałe miejscami i lodowate, było ostatnią rzeczą na świecie, jaką pragnęłam.
 |
Tabliczka pod szczytem |
 |
Samowolka budowlana na Rysach |
Etap V - szczyt
Szczyt wszystkiego - na górze tłumy ludzi, samowolka budowlana w postaci postawionego nielegalnie krzyża (co śmieszne, który został zdjęty niecały rok później... a może i w tym samym roku).
Na szczycie szczytów - rodzinka w składzie 2+około dziesięcioletnie 1 (jak ono tam wlazło - nie mam pojęcia, prawdopodobnie od strony Słowackiej). Do pełni sielankowego obrazu brakuje tylko psa.
Ale zanim osiągnie się szczyt szczytów, trzeba pokonać przepaścisty zakręt, który wydawał się nie do pokonania pod wpływem napierającej na nas piętnastoosobowej grupy wysportowanych piętnastolatków, którzy właśnie zaczęli opuszczać szczyt szczytów. Oooo, taki:
 |
Przepaścisty zakręt |
Przepaścisty, ponieważ trzeba wykręcić się nad stromą skalną półką, dać krok nad wąską skałą (dokładnie w miejscu gdzie kończy się rysa na Rysach) i wspiąć się ponownie po... ależ oczywiście - łańcuchach!
Ale kiedy człowiek wgramoli się na górę, i przestanie narzekać - na tłumy, na upał, na łańcuchy, i w ogóle na to że wstał tak wcześnie rano, widzi to co widzi: kwintesencję tego, po co przyjeżdża w to miejsce, po co zrywa się z samego rana i wraca obolały wieczorem.
 |
Panorama z Rysów |
Epilog:
Luby zapytany, czy w przyszłym roku wybierzemy się na Rysy odpowiedział: "Chyba żartujesz". Pójdziemy :)
 |
na pierwszym planie Niżne Rysy, w tle - Rysy |