Wcale nie jest tak trudno, jakby to mogło się wydawać.
Miastowi i ci mniej, w soboty, szczególnie gdy pogoda sprzyja, a do lasu nie jest daleko (albo jest, tylko wtedy trzeba wstawać wcześnie, na co osobiście w życiu bym nie przystała), tłumnie gromadzą się na szosach aby zagłębić się w otchłanie borów i lasów w poszukiwaniu grzyba. Albo dwóch czy trzech.
Z powodu nadmiaru wolnego czasu, a może z powodu braku tego czasu i napływie ogromnej ilości roboty w domu oraz z chęci uniknięcia tejże roboty, udałam się z matulą i jej psiapisółą szukać muchomorów. Rzeczona psiapisóła wywiozła nas w las.
Jak się okazało, za daleko, bo ni stąd ni zowąd pojawił się pan leśnik z nadleśnictwa w asekuracji groźnego pana policjanta.
Standardowa formułka "leśniczy bal bla bla popełniła pani (bo mi przypadł udział w wyprawie jako kierowca) wykroczenie z artykułu tego i owego (hurra! mój pierwszy mandat!), za co grozi mandat w wysokości do 500zł (yyy.. nie hurra? zrzuta na mandat). Dokumenty poproszę".
Nie będę rozpisywać się na temat ilości, jakości i prędkości myśli/czynów których miałam zamiar się podjąć aby ewakuować się jak najprędzej i najdalej (teleportacja tym razem nie wchodziła w grę), w każdym razie mój urok osobisty [głupi uśmiech] i tekst Matuli pt. "i co my (3 baby w samochodzie) mamy teraz z panem zrobić?" zadziałały. Leśnik nie przyjął propozycji, zaczerwienił się tylko i dokonał poczuczenia. Uff.
Dziwnym trafem, wszystkie samochody w około również się zmyły.
Pozdrawiam pana leśniczego. :)
P.S: Jako typowe przedstawicielki populacji mieszczańskiej, nie miałyśmy zielonego pojęcia, że w tamtym miejscu, skoro nie ma szlabanu, znaku ani innych sygnałów na niebie i ziemi, że wjeżdżać dalej nie można. A droga szeroka.
w tym miejscu załączam co nieco swoich wynurzeń artystycznych
kto nie ma ochoty podziwiać, niech przewinie dalej ;)
grzyb |
też grzyb |
jeszcze jeden grzyb |
i znowu... |
już prawie ostatni grzyb |
ostatnie 3 grzyby |
Niestety, jak się okazało, los miał dla mnie przygotowany, jeszcze jeden kontakt z prawem.
Wracając już do domu, będąc bliżej jak dalej, na trasie, w korku, przesympatyczny pan Rosjanin, przytarł mi dupkę. TIRem.
Okej, mógł nie zauważyć jak zmieniał pas, ale ja już byłam kawałek przed nim - ewidentnie jego wina. W każdym razie, początkowo się migał (a przynajmniej z tego co zrozumiałam) potem chciał się dogadać, jednak nie na tyle coby pokryło choć połowę kosztów naprawy (wgnieciona blacha, zdarty lakier).
Jakimś cudem spod ziemi wyrosło dwóch funkcjonariuszy (no dobra, nie spod ziemi, tylko stali kilkaset metrów dalej, spisując protokół ze stłuczki przez którą zrobił się korek), którzy jak to stróżowie (?) prawa nieśli chęć pomocy biednym, uciśnionym i kobitom w samochodach.
W efekcie, każdy mniej (pan Rosjanin, że musiał płacić [lepsze to niż mandat], my że samochód ma zbitą dupkę), lub bardziej zadowolony (panowie policjanci w poczuciu spełnienia obowiązku) pojechał w swoją stronę).
Dobrze, że ten łikend się skończył.
No to miałaś przygody... A co do grzybów, to wczoraj z małżonem siedzieliśmy u babci i nawlekaliśmy na nitki do suszenia, bo wujaszków poniosło i chyba te grzyby kosą skosili, bo nanieśli tego w takich ilościach, że pół wsi można było obdarować. Od siedzenia w jednej pozycji mam zakwasy... na szyi :D
OdpowiedzUsuń