Choć sezon na krokusy w Tatrach już się zakończył (o czym może poświadczyć padający dzisiaj śnieg), to jeszcze w zeszły weekend nam udało się załapać na jego końcówkę.
Dwa lata temu po raz pierwszy wybraliśmy się na krokusy do Doliny Chochołowskiej.
Jak się okazało - za wcześnie, bo krokusów jeszcze nie było.
W tym roku - szczyt wystąpił nagle (zimno, zimno - BUM!), a w kolejnym tygodniu lało - tak już bywa, gdy człowiek do dyspozycji ma tylko weekendy.
Ciężko jest trafić na apogeum kwitnienia krokusów - w każdym roku przypada kiedy indziej. Dwa lata temu pod koniec marca krokusy wychodziły ledwo-ledwo, w tym - można było spokojnie już jechać.
Cieszę się, że do Doliny wyszliśmy przed 7 raną. Udało nam się uniknąć dzikich tłumów. Dla mnie nowością było to, że (w końcu!) ktoś pilnował, aby nie wchodzić na polanę bezpośrednio NA krokusy.
I kolejne moje odkrycie: Aby uniknąć tłumów (oprócz wychodzenia rano) można udać się w inne miejsce, nie wiem czy nie bardziej urokliwe niż sama Chochołowska ;)
I na deser:
i wczesnowiosenna Dolina Jaworzynki:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz