9 lip 2013

3... 2... 1... Bungeee!

Ha!
Za mną wieczór panieński. Wieczór, czy też może dniowieczór, bo Świadkowa spisała się na medal z organizacją pożegnania ze stanem niezamężnym i bombardowała mnie atrakcjami od samego rana. :*

Jak sama zaznaczyła, prowadząc w miejsce kaźni: będzie to krok, od którego wszystko się zmieni. A z całą pewnością zmieniło się moje tętno, gdy stanęłyśmy pod najwyższym w Polsce bungee. Doszło mi też parę siwych włosów.

Nie jest to w żadnym wypadku post sponsorowany ;)
Komuś może przyda się info zabłądując zabłądzając błądząc po necie i trafiając na mojego 'blogaska'.

Koleżanki wywiozły mnie w okolice Moczydła, czy też pod samo Moczydło.
Samo miejsce reklamuje się jako najwyższe w Polsce bungee (to to samo co stoi w Zakopcu nieopodal Gubałówki). Najwyższe... 90m. Co to jest 90 metrów? 180 kroków? Mniej niż do przebiegnięcia w szkole na wuefie?
Jednak 90m w górę, to dużo. A ludzie malutcy. I do ziemi daleko. I w upał chłodniej. Widoki ładne.
Plask! i nawet nie będzie bolało :>
Stojąc na progu pomyślałam sobie (to głupie), że ludzie w górach spadają z 300 metrów, więc co to jest te 90...? Pikuś popierdułka. ;)

Kurde, nie skoczę. Lęku wysokości wyzbyłam się dawno temu. Chyba gdzieś na łańcuchach świnickich. Albo w kominku.
Pan z obsługi - bardzo miły swoją drogą (pozdrawiam pana :D) - nie robił problemu, aby ktoś wjechał ze mną na zachętę. Albo jako motor do wypchnięcia. Tylko ta moja zachęta miała lęk przestrzeni i na niewiele się przydała (pozdrawiam zachętę :) )

Zważona (na wadze, a nie z upału czy %) przed wjazdem na górę, obsznurowana (ha! a to ciekawe - nie wiążą tylko za nogi :F ) i poinstruowana co, i jak, i dlaczego właśnie w ten sposób.
3...2...1...BUNGEE!
i kupa.
kaem stoi, pomimo tego, że lina ciągnie w dół. To ułatwia podjęcie decyzji skoczyć-nie skoczyć.
W tym momencie podziwiam pana za nieskończone pokłady cierpliwości.
I podejście psychologiczne.
I to, że jakby pan mnie namówił, to bym skoczyła. Bez liny. :D

Za drugim podejściem się udało.
bungee warszawa
Wrażenia są niesamowite. Zero kontroli nad czymkolwiek. Tylko grawitacja. Przyspieszenie, i wszystko to, nad czym zasypiałam na fizyce w szkole.

Trzeba być czubkiem.
Adrenalina się ze mnie wylewała. Uszami.
Powrót liny - czyli to, czego obawiałam się najbardziej, nie było takie straszne. Lądowanie też nie.

Świat do góry nogami jest śmieszny. Tego nie potwierdzał mój błędnik, który nie ogarniał że ręce opuszczone, to tak naprawdę są rękoma podniesionymi. Ale w tym momencie mogłam mu to wybaczyć.

Co jest fajne, to to, że nie trzeba umawiać się na skoki. Bungee jest czynne w zasadzie przez cały rok - tylko w różnych godzinach. Obsługa - na szóstkę. Jako kobieta stwierdzam, że tylko wagę mają popsutą.

Chyba wiem, co sprawię Lubemu na urodziny. :)

3 komentarze:

  1. Wystrzałowo, ubić żonę przed ślubem ;)
    Ile czasu się leci?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj chwilę.
      Kilka sekund.
      Potem trochę dłużej trzeba poczekać, kiedy lina zacznie odbijać.
      Całość w sumie może z 3-5 minut.

      Adrenalina tak działa, że średnio się wszystko pamięta z lotu.

      Z zamkniętymi oczami podobno jest szybciej ;)

      Usuń
  2. bungee jest CZADOWE! ja skakałam rok temu (dwa szczyty więc zdobyłam - Rysy i Odwagi :) ). I w Zakopanem - cudddo!

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

staty