30 wrz 2012

Ikeła to zło

W ten weekend zamiast maratonu po Tatrach Zachodnich (sic!) zaliczyliśmy maraton po sklepach (sic! do kwadratu). K. tak zadecydował. W sensie zadecydował o niejechaniu w ten weekend w góry, a nie o maratonie po sklepach, ale przecież ja, jako osoba poszkodowana, szykująca się do super-nieplanowanego wjazdu od tygodnia, też muszę mieć coś od życia.
Oczywiście nie obyło się bez wizyty, według niektórych, w mega lanserskim sklepie 'dla domu' - dalej Ikeą zwanym.
Nie mam zielonego, ani bladego pojęcia (o ile pojęcie może mieć jakikolwiek kolor) skąd wzięła się opinia, że Ikea to burżuazyjno-szpanerski sklep dla lanserów z klasą. I kasą. Co więcej, to moje pojęcie nie ogarnia, jak kubek czy inna skorupa może stać się przedmiotem fascynacji i ekscytacji miejscem jej pochodzenia tzn. mejd in czajna for ajkija.
Ale przykłady osobników zbierających z półek co popadnie - nawet jeżeli funkcja tego czegoś nie do końca jest odgadnięta, osobników jeżdżących slalomem od lewej do prawej - bo tak, osobników ciągnących swoje mniejsze kopie na niedzielny obiad na szwedzkie małe co nieco, w przerwie pomiędzy wybieraniem materaca, kolorem szafy, a wyciąganiem swojej pociechy spod kanapy, osobników, którzy drą ryje BO TAM JEST PROMOCJA dobitnie pokazują, że... że nic nie pokazują, ale mi momentalnie odechciewa się zakupów.
Pitu pitu srutu tutu teraz trąci hipokryzją, bo ja uwielbiam tanią chińszczyznę z Ikei za wzornictwo i ogólnie szeroko pojęty dizajn. Taki szpaner ze mię.
Każda wizyta w tym sklepie kończy się stękaniem moim (1. bo wykupiłabym pół sklepu), stękaniem mojego portfela (2. bo z pustego nawet Salomon nie naleje.. czy jakoś tak) i chyba najgłośniejszym stękaniem K. (bo patrz punkt 1 i 2 + ktoś to musi potem dźwigać) a do wypłaty zawsze za daleko.
Miłością niezmienną i chyba największą darzę wszelkiego rodzaju świeczki, świeczuszki i świece.
Ostatnio nawet sprawiłam sobie takie, nie pasują mi do niczego, ale są ślicznusie :D :
IKEA, świeca zapachowa, DRÖMLIK, świeczka, świeczki
świeca zapachowa DRÖMLIK







I talerze. I szklanki/kubki. O, i poszewki. Kwiatkami i doniczkami też nie pogardzę.
Co do tych pierwszych, jestem z siebie dumna, bo oparłam się pokusie kupienia kolejnego zestawu (talerzy w domu nigdy za wiele, szczególnie gdy mogą służyć za pociski, ciekawe czy to stąd się wzięła nazwa 'latający talerz'?). Chociaż takie, moim zdaniem, szkoda by było bić.
IKEA, talerz, ÖVERENS, biały, talerzyk, ikea talerz
talerz

IKEA, talerz, ikea talerz, ÖVERENS, talerz głęboki,
też talerz

IKEA, talerz, ikea talerz, ÖVERENS, zielony
jeszcze jeden talerz

IKEA, talerz, ikea talerz, IDEELL, talerzyk, różowy
talerz różowy
Dobrze, że zbliża się matki boskiej pieniężnej.
A K. niech się modli, by przyszły weekend zapowiadał się słonecznie - przynajmniej w tej południowej części Polski, bo obawiam się, że może mieć piekło w domu.

21 wrz 2012

Jestę górskim hardcorę

Nie, nie jestem, ściemniam.
Górski hardcore biega po górach. Pod górę.
Górski hardcore nie zastanawia się czy wracając nocą znajdzie miejsce w schronisku. Dla niego to codzienność (albo przynajmniej coweekendowość). Górskiemu hardcorowi nie straszny brak bieżącej wody i tojtoje.
Ja nie lubię toi-toi. Ba! W życiu nawet w żadnym nie byłam.
Znowu ściemniam. Byłam raz z konieczności i szybciej stamtąd wyszłam, niż z potrzeby znalazłam się w środku.
I przede wszystkim górski hardcore nie wzdryga się na myśl o wykąpaniu się w zimnej wodzie. Albo o niekąpaniu się w ogóle - szczególnie jeśli mówimy o całym dniu/tygodniu/miesiącu spędzonym na szlaku.
Nie jestem godna nosić to zaszczytne miano, chociażby dlatego, że nie spełniam żadnego z powyższych warunków. Powiem więcej: o ile te ostatnie podrygi lata... pierwsze dni jesieni (zimy?) zaszczycą nas odpowiednią ilością słońca i odwrotnie proporcjonalną ilością opadów wsze-la-kich, to być może już za niedługo zastanawiać się będę czy dane mi będzie miejsce w gosp... schronie.
I pomimo tego, że jeszcze nic nie wiadomo, a już przeżywam to jak mrówka okupację - nie jestę górskim hardcorę, choć na przyszły weekend mam plany iście hardcorowe. :D


A że nie udało mi się uwiecznić żadnego przykładu górskiego hardcora, a widoków toi-toi z zewnątrz i od środka umieszczać też nie będę, widok dam taki:
panorama kopa kondracka
panorama z Kopy Kondrackiej

19 wrz 2012

Słowo o niedźwiedziu


niedźwiedź tatry, niedzwiedz góry, w tatrach, niedźwiedź w górach
Oto Miś Niedźwiedź
Niedźwiedź jaki jest - każdy widzi.
Opisywać go nie będę bo ciocia wiki i wujek gugiel są mądrzejsi ode mnie. Szczególnie razem wzięci. A i czasu na to szkoda.
O czym chciałam podumać, to świetny - moim skromnym zdaniem broszurko-pocztówko-poradnik dotyczący zachowania się na terenie TPN, który jakby nie było domem niedźwiedzia jest. Udostępniony bezpłatnie (chyba :D ), a przynajmniej dyskretnie wyniesiony z Muzeum Przyrodniczego TPN w Zakopanem.

Jeżdżąc w góry.. (no dobra Tatry) od jakiegoś czasu (5? 6 lat?) zawsze wydawało mi się, że historie o dźwiedziach czyhających na szlakach są z deka koloryzowane, a ci, co go widzieli, albo zostali zjedzeni i nie mogli udokumentować spotkania, natomiast tym, którym się udało, równie dobrze mogli tego samego dnia zagrać w totka ze skutkiem przynajmniej sześciocyfrowym. I tak sobie żyłam te 5-6 lat przekonana, że niedźwiedź z racji swoich gabarytów i raczej problemów z oddychaniem słyszalny będzie przynajmniej z odległości 10 kilometrów. A już na pewno z następnej góry. W efekcie okazuje się, że najprawdopodobniej być może nieświadoma, nie raz jakiegoś mijałam w pobliskich krzakach. (choć w tych krzakach to różne rzeczy się mija i może był to nie dźwiedź, a baca jakiś.)
Aleocochozi?
A chodzi o to, że wbrew moim wszelkim przekonaniom, niedźwiedź w swoim naturalnym środowisku jest najbardziej zdumiewającą, zgrabną i cichą istotą (może oprócz kozic i mnie samej jak nie gadam) jaką mi w górach było spotkać. Nie mam słów opisać (ani filmiku aby to udowodnić) z jaką gracją porusza się po zboczu, jednocześnie pilnując potomstwa.


W tym roku pierwszy - a skoro zjedzona nie zostałam, może (oby!) nie ostatni - raz spotkałam dźwiedzie - wracając z trasy: Małołączniak od Małej Łąki, Kopa, Giewont, Kuźnice - kto by się spodziewał pod Giewontem właśnie.
Gdyby nie jakieś półmózgi goniące z aparatem "za misiem" (wdech-wydech-wdech-wydech) w ogóle nie zajarzyłabym że po zboczu schodzi takie cudo:
niedźwiedź tatry, niedźwiedź, niedźwiedź w tatrach, niedźwiedź brunatny, niedźwiedzie, niedzwiedz tatry, w górach, góry
Niedźwiedzie pod Giewontem

Ale nie będę poruszać kolejny raz tematu buractwa w górach, bo o nim można poczytać TU i TU.
Wracając do tematu broszurki - w dosyć dowcipny sposób przedstawione są informację dotyczące samego zainteresowanego, jak i zasad panujących w parku. Ot, choćby informacja, że w Polsce żyje około 90 miśków. (dlaczego więc ja widziałam tylko 2? Pytam się?!) Co mi się podobało, to to, że broszurka składa się z kilku odrywalnych części, które po niewielkich pracach technicznych polegających na wydzieraniu zamieniają się w pocztówki - każda z pewnym info omawianym wyżej.

Bez sensu jest wstawianie całej broszury, dlatego wrzucam te z największym - moim zdaniem przesłaniem:

Do barana spod Giewontu:

niedźwiedź, niedzwiedz, tatry niedźwiedź, w tatrach, niedźwiedzie
Zachowaj odstęp baranie!

Do buraków na szlakach:

niedźwiedź, niedźwiedź w tatrach, tatry, niedzwiedz, góry, w tatrach, w górach
Niedźwiedź nieśmiecący

17 wrz 2012

Rzecz o (górskiej) głupocie II (z bonusem)

Wracając do tematu części pierwszej "co mnie (w górach) wkurza tudzież irytuje" oraz korzystając z okazji, że poziom mojej frustracji zjechał do górnych granic normy - cieszę się, że temat śmieci wywołał dyskusję tu i ówdzie. ;) Wywód w 3 aktach. 3 i pół.
* To jest moja opinia i nikt absolutnie nie musi się z nią zgadzać, a nawet dobrze że się z nią nie zgadza ;)

1

Odpierając głosy pod tytułem "A nie można śmietników postawić przy szlakach? To by ludzie nie śmiecili." Odpowiadam - Nie, nie można.
Adlaczegóżto?
Dlategóż że:
a) takie kosze na śmiecie (śmieci?) w napływie setek (tysięcy) turystów nie zdążałyby być opróżniane.
b) a może i przede wszystkim B - zwabiałyby dzikie zwierzęta - nie tylko te małe i kochane, ale też te duże - patrz niedźwiedź
c) a może c - turyści, którym do Turystów troszku brakuje - czy jest kosz czy go nie ma, i tak śmiecić będą. Czy w domu, w lesie, czy parku narodowym.

Misiowo-odporne kosze na śmieci - te akurat są z Kanady ( Rocky Mountains, Jasper, Alberta) . (zdjęcia nie są mojego autorstwa), ale takie coś istnieje, widziałam ;)

Niestety taki kosz (bear-proof garbage bin :D ) nie do końca rozwiązuje problem miśków, bo a) nie eliminuje kuszącego zapachu zgniłego/zepsutego/zleżałego jedzenia, które miśki uwielbiają, b) postawione są w mieście - nie na szlakach, gdzie taki pan miś wywołał by panikę, śladem Yogiego dobierając się do kosza w okolicach MOka c) miśku głupie nie są (a przynajmniej nie wszystkie) i szybko się uczą.

Dlatego nadal optuję za wprowadzeniem obowiązkowych testów IQ przed wejściem do TPN. :]

2

Kolejna sprawa - rozumiem, że człowiek nie wielbłąd - pić musi, ale do jasnej ciasnej, czy rzeczywiście czyściochę na szczycie jakiejś pagóry? Szczególnie, że czyściocha ma cudowne właściwości nadające gibkości językowi, i dodaje +100 do zajebistości, szczególnie gdy taki osobnik (gorzej jak jest ich kilku) z nadmiaru górskiego powietrza (albo czyściochy) zaczyna drzeć gębę i staje się super-hiper-towarzyskim-znawcą-gór-który-może-wypić-0,7-a-reszta-niech-się-schowa.
Żal mi takich ludzi. Naprawdę żal, bo nie wiem czy wraz ze wzrostem poziomu alkoholu we krwi zmniejsza im się poziom podstawowej wiedzy o świecie i nie ogarnia, że oprócz wejścia - trzeba zejść jeszcze. (Kłaniam się panu Darwinowi)
Oczywiście bardzo uogólniam, bo pijmy, zataczajmy się i rzygajmy tak, by innym nie przeszkadzać i nie wzywać TOPRu na daremno, a to pośrednio lub bez, wiąże się z krótkim punktem trzecim (coby nie zanudzać potencjalnego czytelnika, a mam ich 5, serdeczne dzięki! :D)

3

Tutaj apel - warto wpisać sobie numer do TOPRu w telefon, bo nawet jeśli nie my dostaniemy zawału na szlaku (na widok świstaka, albo owego niedźwiedzia w koszu), to możemy komuś uratować życie.
Znieczulicę proszę zostawić w domu.


BONUS (a może bonusik?)
( z górami zupełnie nie związany... a nie, w Zako jest Biedronka, a historia z Biedy właśnie ;) )
Zastanawiam się ile już dopłaciłam do interesu kropkowatej płacąc inną cenę w kasie od tej przy produkcie, a wyszło to przy okazji zakupu 1 (słownie: jednej) butelki sprajta. (Tak - dopomniałam się o moje 20 groszy i nie jest mi z tego powodu głupio). Tak więc - sprawdzajcie ceny.

12 wrz 2012

Czas apokalipsy?

Czuwajcie zatem, bo nie znacie dnia ani godziny.
Bullshit!

Ja znam jedno i drugie. :]

Dzisiaj wysłałam szanownego pana półmęża, aspirującego do miana pana małża męża, do przybytku uciech duchowych coby z xsiędzem obgadał "gdzie, co, za ile i dlaczego tak drogo", bo kurde dożyliśmy chorych czasów, gdzie na salę weselną czeka się rok z hakiem... albo i trzy - więc takową mamy już od dawna zaklepaną, a będąc zaraz po zadręczynach u szanownego kaznodziei w celu zaklepania ludzkiej godziny, ten stwierdził, żeby przyjść później, bo jego kalendarz - podobnie jak u Majów - w grudniu się kończy i późniejszych dat się nie uświadczy.
>>uwaga wtrącenie<< powyższa wypowiedź składa się z jednego zdania >>koniec wtrącenia<<

Jak widać, po dzisiejszych pertraktacjach koniec świata odwołał, albo cudownym sposobem kalendarz mu w przyszłoroczne daty obrodził.

W zasadzie, to my sami (to znaczy ja i szanowny półmąż, nie xsiądz) zadowolilibyśmy się uroczystością w US z obiadem, ewentualnie wyjazdem do Nepalu/Honolulu/Nowej Zelandii/Norwegii czy innej Tajlandii, ale... ALE. Niech to 'ale' zostanie przemilczane.

Tak więc chłop swoją misję wykonał celująco.
I tak 13.07.13 o 16:30, któreś z nas może nie ucieknie ;)

...choć to byłby problem, bo po górach nie miałabym z kim chodzić :D

9 wrz 2012

Rzecz o (górskiej) głupocie I


a może i nie tylko...
Ten post powinien mieć w zasadzie jeszcze podtytuł, cytując klasyka "co mnie wkurza" bądź "co mnie irytuje, a na co nie mam wpływu".

Najbardziej wkurza mnie, i zarazem nie daje mi spokoju, w zasadzie, to próbuję rozgryźć tę zagadkę od powrotu z Zakopca... - jak to jest - szczególnie widoczne w drodze na/z Giewontu, że "turyści" zazwyczaj nie mają problemu z wniesieniem na górę butelki z wodą/colą/piwem(!), a na szczycie, gdy ta butelka jest już pusta, nabiera jakichś cudownych właściwości i staje się tak za*ebiscie ciężka, że trzeba ją 'jeb' w kosówkę.
uwaga, daję upust swojej frustracji
>>No żesz k*rwa!!!<<

Może mi ktoś wytłumaczyć to zjawisko, bo nie ogarniam tego moim małym mózgiem?
aż zdenerwowałam się przez samo pisanie o tym.



Szpiglasowa Przełęcz, szlak, szpiglas, znak
Szpiglasowa Przełęcz
Kolejna sprawa. Ludzie! Ludziska! Jak się idzie w góry, tak nawet jeśli to Psia Trawka czy inna Gęsia Szyja, to:
a) bierze się ze sobą mapę
b) sprawdza się prognozę pogody (3 razy na 5 różnych stronach)
c) kuźwa, zakłada się wszystko inne byle nie klapki/pantofle/japonki/kalosze/buty do kajaka (nawet takiego agenta widziałam na Małołączniaku)
i ostatnie
d) sprawdza się dokąd się idzie, bo i z tym niektórzy mają problem.
A w szczególności stosuje się do tych punktów jeśli idzie się gdzieś wyżej niż asfalt do Morskiego czy w Chochołowskiej.
e) ma się na uwadze, że odległości są podane w czasach, a nie w kilometrach, bo z punktu A do B z górki dotrze się szybciej, uciekając przed dźwiedziem niż w odwrotnym kierunku.

I na litość boską...
Kolory szlaków nie mają nic wspólnego z ich trudnością! Chyba że jeździ się na nartach.
Z widokowością też nie do końca idą w parze.



Czerwony - szlak główny, wiodący przez najważniejsze szczyty. Głównie i w 99% przypadków.
Niebieski - dalekobieżny, którym się idzie się, idzie i skręca w prawo w najbliższy wtorek.
Żółty i Zielony - krótkie szlaki-łączniki czy szlaki dojścia (np. przez Kozią Przełęcz), doprowadzające do charakterystycznych miejsc.
Czarne - szlaki o mniejszym znaczeniu lub krótkie odcinki dojściowe.


Moje małe zboczenie dotyczące górskich drogowskazów
Starorobociański, Siwa Przełęcz, tatry, tatry zachodnie, góry, gory
W tle Starorobociański, Siwa Przełęcz

Gdzieś przy Morskim Oku

Bystra, Błyszcz, tatry, tatry zachodnie, góry, bystra zachodnie, błyszcz zachodnie
W drodze na Bystrą

 Resztę jadu wyleję następnym razem.
ave









5 wrz 2012

Fenomen górskich dziadków

Spędzając wczorajszą noc nad papierami, dzień, a może raczej temat podłapany na jednym duuuużym forum  o modzie i urodzie, mydle i powidle natchnął mnie nad zastanowieniem się nad postacią Dziadka Górskiego.
Kim jest ów osobnik?
W młodości był pewnie wysokim albo niskim, wysportowanym o wątłej figurze mężczyzną. Sportowcem, profesorem być może spawaczem. Albo i też nie. Jedno jest pewne, że z powodu emerytury, tudzież z nadmiaru wolnego czasu, bliskości gór albo po przekroczeniu magicznej 60/70/80 stał się Górskim Dziadkiem. Ubrany wcale nie w markowe obuwie, wyczesane spodnie i super oddychającą koszulkę, wygląda bardzo niepozornie (być może spowodowane jest to chęcią maskowania się przed górską zwierzyną).
Górski Dziadek swoją kondycją i znajomością topografii górskich (tatrzańskich) szlaków potrafi zawstydzić niejednego młodzieńca. Z całą pewnością zawstydza mnie.

Ostatni taki egzemplarz napotkałam w połowie sierpnia w drodze ze Świnicy na Zawrat. Ubrany dżinsowe szorty, koszulę w kratę i stary plecak, wcale nie szedł. Nawet nie biegł. Po prostu droga i kamienie same usuwały się spod jego nóg. Połykał wszystko co stanęło na jego drodze, a może w szczególności tych, którzy na tej drodze się znaleźli.
Do czasu. Do czasu aż na tej drodze nie znalazł się, ogólnie znany wszystkim w tamtej okolicy - kominek. Kominek jak kominek (zabijcie mnie, jak długi jest - nie powiem), ale zatory przy nim się tworzą. Co bardziej obeznani w górskich standardach poruszania się po szlakach, przepuszczają się na zasadzie zakładki - raz z dołka, raz z górki (no, może ze dwa razy z górki, trzy z dołka).
Niestety podany egzemplarz Górskiego Dziadka chyba bardzo się spieszył, a może po prostu nie mógł wyhamować, ponieważ wyminął wszystkich czekających na zejście, budząc ogólne poruszenie i niezadowolenie tłumu, szczególnie, że wszyscy grzecznie stali i czekali aż ci z dołu wdrapią się po skale. Na komentarz pod tytułem "ale tutaj wszyscy stoją" oburzony obrócił się i krzyknął iż on nie będzie czekał bo mu wiek 78 lat na to nie pozwala i "boczkiem boczkiem" przejdzie. Nie da się ukryć, nieco bardzo zawyżał wiek pozostałych.
Wszyscy oczy jak 5 złotych, bo nikt zwizualizować sobie tego boczka boczka w wąskim kominku nie mógł. Ale to, co dla zwykłego turysty jest niemożliwe do wykonania, dla Górskiego Dziadka nie stanowi żadnego problemu i bardzo dosadnie - po trupach do celu zszedł kominem, pobiegł dalej. Na Zawracie widziałam tylko jego sylwetkę (a raczej koszulę w kratę) jak wymija kolejne swoje ofiary.

Dwa dni później kobitka spotkana gdzieś w Żlebie Kulczyńskiego opowiadała o Górskim Dziadku spotkanym dzień wcześniej na Kościelcu - ubranym w koszulę w kratę, który wykrzykiwał iż z racji swoich 78 lat czekać na przejście nie będzie.

W sumie też chciałabym kiedyś stać się Górską Babcią.

Niestety z powodu maskowania, tudzież niepozorności danego obiektu, zamieszczam zdjęcie ze Świnicy na północ.

2 wrz 2012

O mnie

Na początku było słowo, tym bardziej jeśli to słowo pisane, pierwszy raz - podobno boli. Czy w sferze blogów? Nie mam zielonego pojęcia, to się pewnie okaże z czasem.

Ten blog będzie jak... jak bigos. Bigos na winie - co się nawinie, to nie omieszkam się tym podzielić.
Nie, nie jestem specjalistą w dziedzinie dietetyki.
Nie, nie uprawiam regularnie sportów. Może poza marudzeniem.
Nie, nie dbam o rzeźbę.
Nie, nie mam aż-tak-wielkiego-świra na punkcie modnego ostatnio fit i eko.
Nie, nie pozjadałam wszystkich rozumów, nawet jeśli czasami wydaje mi się być inaczej.
Rzadko czytam swoje wypociny przed opublikowaniem.
A jednak tu jestem.

W takim razie o czym będzie ten blog?

O wszystkim i o niczym.
A może tylko o niczym?
Na pewno będzie sporo trochę gór, tyci kota, krzta kultury, wymieszane z odrobiną zdrowotności.
A może umrze on śmiercią naturalną?
Dobra, trochę skłamałam. Początkowo założeniem bloga było opisywanie moich wypocin podczas górskich wędrówek. Ale brak funduszy, tudzież odległość od tych gór skutecznie mnie uniemożliwia mi regularne dokumentowanie moich poczynań, dlatego postanowiłam uzewnętrznić się nie tylko z chęcią, ale i dążeniem do lepszego, zdrowszego? trybu życia. Nie za wszelką cenę. Z przymrużeniem oka. Z umiarem. Nie do końca trzymając się wszelkich standardów, wykresów i tabel. Na przekór i grzesząc.
A to wszystko oparte na własnym doświadczeniu.

Z braku laku, czy też weny, a z całą pewnością na zdrowie będzie coś o kuchni, książkach, podróżowaniu... i inne puste formułki, które można znaleźć na innych blogach lifestyle'owych.
Więc w czym mój blog będzie inny od wszystkich jemu podobnych? Nie mam bladego pojęcia, JEŚLI będzie. I to jest właśnie fajne.

Biada tym, którzy trafią w te zakątki Internetu. Niech zostaną na dłużej.

Od razu uprzedzę:
Podobno mam poczucie humoru i cięty język.
Nie umiem lać wody.
(przynajmniej tak mi się wydaje)



Ruda na zdrowie
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

staty